W mieszkaniu panowała cisza, przerywana jedynie cichym tykaniem zegara wiszącego na ścianie. Był późny wieczór, a Marek siedział samotnie przy stole, patrząc na puste talerze. Światło z lampy nad stołem rzucało ciepły blask, ale w środku czuł się chłodno i nieswojo.
Nawet nie pamiętał, kiedy ostatnio jadł kolację. Może to było wczoraj, może dwa dni temu. Niezauważalnie czas zlał się w jedno, odkąd Agnieszka odeszła. Ślady jej obecności wciąż były wszędzie – szalik na krześle, jej ulubiona filiżanka na półce. Miał wrażenie, że wciąż tu jest, że zaraz wróci z pracy, że usiądą razem i zjedzą kolację, śmiejąc się z drobnych absurdów dnia codziennego.
Ale to było tylko złudzenie, myśl, która krążyła po jego głowie, kiedy pozwalał sobie na ucieczkę od rzeczywistości.
**Pamięcią wracam** – myślał, jakby to było jedyne, co mu pozostało. Ucieczka w przeszłość, tam gdzie wciąż czuł ciepło jej dłoni i słodycz jej ust. To wspomnienia były teraz jego schronieniem, gdyż każdy dzień bez niej przypominał mu, jak pusty stał się jego świat.
Przesunął dłonią po gładkiej powierzchni stołu, jakby mógł przywołać dotyk jej palców. Zamykał oczy, próbując odtworzyć w głowie te chwile, gdy śmiali się razem, gdy gotowali ich ulubione potrawy, gdy rozmowy toczyły się do późnej nocy.
**Nie jadłem dziś kolacji** – nie miał na nią ochoty, bo jedzenie straciło smak. Zresztą, nie był głodny. W jego brzuchu panowała pustka, ale to nie ona go bolała. Tęsknił za czymś innym, za czymś, czego żadna potrawa nie mogła mu dać.
**Ust smak twoich chce** – westchnął cicho, unosząc do ust kieliszek wina, które miało przynieść ukojenie, ale nie potrafiło. Nawet najlepsze wino nie mogło równać się z delikatnym dotykiem jej warg, z czułym pocałunkiem, który był jak obietnica czegoś więcej. Tego, co już nie wróci.
Każda minuta bez niej była walką, którą przegrywał. Wiedział, że nie powinien tracić nadziei, ale czasem nie mógł znieść tej samotności. Dni mijały, a on coraz bardziej tęsknił za nią, za każdym drobiazgiem, który ich łączył.
W końcu wstał, jakby coś w nim pękło. Musiał to zrobić. Chciał ją zobaczyć, chociaż wiedział, że to głupie, że nic to nie zmieni. Ale nie mógł się powstrzymać.
Założył płaszcz, chwytając klucze i wyszedł na ulicę. Jeszcze chwila i znajdzie się na ich wspólnej ścieżce, która prowadziła do parku. To tam, wśród drzew, odbyli pierwszą poważną rozmowę o przyszłości, to tam dzielili się marzeniami i obawami.
Szedł szybko, niemal biegnąc, jakby to mogło przywrócić czas. Ale gdy dotarł na miejsce, zdał sobie sprawę, że nic nie jest takie, jak dawniej. Ławka, na której zawsze siadywali, była pusta, zimna. Tak jak on.
Stał tam przez chwilę, a potem powoli zrozumiał, że już jej nie odzyska. Nic nie mogło przywrócić tego, co stracił. Mogła być gdzieś daleko, szczęśliwa, a on pozostanie tu, w miejscu, które przypominało mu o niej, o ich wspólnych chwilach, które już nigdy nie wrócą.
W końcu usiadł na ławce, jakby chciał jeszcze raz poczuć jej obecność, choć na chwilę. Z zamkniętymi oczami przypominał sobie jej twarz, jej uśmiech, ciepło jej dotyku.
A może, pomyślał, czasem po prostu trzeba pozwolić sobie na zapomnienie, na pogodzenie się z tym, co nieuniknione. Choć serce wciąż chciało czegoś więcej, wiedział, że to już czas. Czas, by pozwolić jej odejść, a sobie – na znalezienie nowego początku.

Dodaj komentarz